Umiejcie cenić miłość

Zdjęcia, dokumenty i rocznice są ważne, ale polski duch to mądrość, szerokie horyzonty, uczciwość i odpowiedzialność. Z dr. inż. Janem Longchamps de Bérier, synem prof. Romana Longchamps de Bérier, ostatniego rektora przedwojennego Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, rozmawia Aleksandra Solarewicz.

Należy pan do zasłużonej, znakomitej polskiej rodziny , choć o obco brzmiącym nazwisku. Pisze o tym obszernie Pana krewny, ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier, na swojej stronie internetowej: link ->

Na wstępie chcę zwrócić uwagę na to, że przynależność do rodziny nie jest   żadną zasługą. Myślę, że powinno jej towarzyszyć poczucie odpowiedzialności, aby nie przynosić bliskim wstydu. Można mieć satysfakcję gdy, wykorzystując odzie­dziczone zdolności, uda się zrobić coś pożytecznego.

Oczywiście, jak w każdej społeczności, i to w skali trzech wieków, nie wszyscy członkowie naszej rodziny byli świetlanymi postaciami. Ocena ich działalności może być więc różna.  

Dorastał pan w rodzinie: rodzice i czterech synów. Proszę powiedzieć, na jakie wartości rodzice kładli szczególny nacisk, wychowując Pana i braci?

       Mój udział w życiu pełnej rodziny trwał dość krótko, właściwie kilka lat – w lipcu 1941 roku, gdy ojciec i bracia zginęli z rąk Niemców w grupie polskiej inteligencji, miałem prawie 13 lat – ale myślę, wystarczająco, aby „przesiąk­nąć” jej atmosferą. Później zostałem z matką, i ta „ciągłość zasad”   trwała nadal. Trwała okupacja. Kłopoty materialne. Zaczęła się twardsza szkoła życia. Rok później, jako 14-latek zacząłem pracować w pełnym wymiarze 8 godzin, w wy­twórni szkła laboratoryjnego. Wytwórnia produkowała aparaturę i ampułki do szczepionki, głównie dla potrzeb Instytutu Badań nad Tyfusem Plamistym prof. Rudolfa Weigla. Dzięki temu, podobnie jak pracownicy Instytutu, mieliśmy „Ausweisy z wroną”, czyli legitymacje zaopatrzone w odpowiednią pieczęć z czarnym orłem, które chroniły w czasie łapanek przed wywozem na roboty do Niemiec. Matka, jak wiele osób należących do polskiej inteligencji, też pracowała w Instytucie, jako preparatorka i karmicielka wszy.

     Jak sobie przypominam, nasze wychowanie nie było formalistyczne. Wynika­ło ono z normalnego życia rodziny. Wspólne posiłki i przy tej okazji wymiana in­formacji, wspólne święta, wspólne niedziele i chodzenie do kościoła, wycieczki Fordem, w którym wszyscy się mieścili, wspólne jeżdżenie na nartach czy gra w tenisa lub siatkówkę. Wspólne wakacje, oczywiście na ile czynniki zewnętrzne, jak np. obozy harcerskie czy praktyki wakacyjne starszych braci lub praca ojca, na to pozwalały.

Oczywiście były też spięcia, np. po jakiejś zbyt ostrej „akcji” śmigusa nastąpił za­kaz kultywowania tej tradycji. Kiedyś Ojciec ostro zareagował wobec brata za niezałatwienie prolongaty jakiejś legitymacji itp.

      Każdy z nas co miesiąc otrzymywał „pensję” odpowiednią do wieku, rzędu kilku złotych, i mógł nią dowolnie rozporządzać. Konieczne było tylko zapisywanie wszystkich wydatków. W Galicyjskiej Kasie Oszczędności mieliśmy książeczki oszczędnościowe i w domu metalowe skarbonki, do których kluczyki były tylko w GKO. Uczyło to liczenia się z pieniędzmi i rozsądnego nimi gospodarowania.                          

Autorytet rodzica. Jakie miał dla państwa znaczenie? Kto jeszcze mógł być autorytetem dla ówczesnego   młodego człowieka ? Gdy czytam fragmenty listu pana ojca do pana brata Zygmunta, po zdaniu przez niego matury, mam wrażenie, że w państwa środowisku szacunkiem otaczano pracę, wypływającą z zamiłowania i indywidualnych predyspozycji…    

     Ważny był wzajemny stosunek między rodzicami i nasz z rodzicami – serdeczny, bezpośredni, choć nie tak   koleżeński, jak to jest praktykowane obecnie. Np. obo­je rodziców – ojca też - całowało się w rękę, i nie mówiło się per „ty”. Myślę, że ogólny klimat panujący w domu stwarzał warunki wzmacniające autorytet rodzi­ców. Zgodność stanowiska obojga rodziców. Nie było jakiejś sztywnej dyscypliny, lecz zwracało się uwagę na logiczność postępowania. Np. problem palenia papiero­sów – oboje rodzice palili, niedużo, w tutkach. Wtedy nie mówiło się tak dużo o zagrożeniach. W stosunku do nas nie było zakazu – „chcesz, spróbuj w domu, nie musisz się ukrywać”. Efekt: żaden z braci, a później i ja też, nie palił. Piło się wino czy nalewki własnej roboty, okazjonalnie. Ale rada: wypróbuj swoją głowę w domu, a nie na zewnątrz, aby nie było przedstawienia i wstydu. Notabene, nie pamiętam takich doświadczeń.

      Na drugie pytanie trudniej mi odpowiedzieć.   Okres przedwojenny to moje dzieciństwo, więc wiele rzeczy do mnie nie docierało. Potem wojna, więc inne warunki, inne sprawy.   Uznawanie kogoś za autorytet zależy od wielu czynników, wielu względów, kryteriów, no i wieku młodej osoby czy też środowiska . Kto i czym imponował, co osiągnął. Zawsze imponowali sportowcy, tak jak i teraz. Ale myślę, że trochę inne było traktowanie i szacunek wobec znanych osób, np. prezydenta,   marszałka, władz lokalnych albo sę­dziego. Uznaniem cieszył się minister Kwiatkowski za Gdynię i COP, a mi­nister Grabski za reformę finansową.      

Czy w czasach pana dzieciństwa młodzi ludzie ulegali całkiem rodzicom, czy może jednak czasami – i w jakich sprawach – buntowali się? W którym miejscu dominował autorytet rodziców, a gdzie go odrzucali (jeśli)?

      Tzw. wiek cielęcy był, jest i będzie zawsze. I dążenie młodych ludzi do wymknięcia jakimś zakazom, czy do wyrwania się z ram, też zawsze było, jest i będzie. Przedmiot tych „roszczeń” i ich zakres, czy skala, były różne. Jako żelazne tematy mogę wymienić uczesanie i ubranie, choć oba podlegały sztywniejszym niż dziś regułom. Już w szkole powszechnej (publicznej, nie prywatnej) mieliśmy czapki z daszkiem, rogatywki granatowe z amarantowym otokiem i numerem szkoły („8”), ale to był raczej powód do dumy. W szkole średniej obowiązywały granatowe mundurki, w ostatnich latach przed wojną – z tarczami z numerem szkoły na ramieniu. W gimnazjum były niebieskie, a w liceum amarantowe. Ale tarcza bywała czasem nieprzyszyta, a przyczepiona agrafką, aby „w razie potrzeby” można było ją schować. Na dawnych zdjęciach widać też, że młodzież jest ostrzyżona. Poważniejsze dyskusje, np. bardziej filozoficzne lub światopoglądowe, oczywiście były. Pod koniec okupacji wraz ze znajomą młodzieżą stworzyliśmy kilkoosobowe kółko dyskusyjne, ale z jakimś buntem nie zetknąłem się. A kultura języka, nie tylko wśród młodzieży, była zasadniczo wyższa niż dzisiaj.

Jak z punktu widzenia 13-latka wyglądały realia okupacji sowieckiej i niemieckiej?

       Początek wojny, pierwszy samolot niemiecki nad Lwowem, wkroczenie Rosjan, rozbrajanie polskich żołnierzy, obserwowane przez okno w piwnicy… i wiele innych wydarzeń pamiętam jak dziś, ale też wiele rzeczy z pamięci mi uleciało.   Przez nasz dom przewinęło się wiele osób, krewnych i niekrewnych, których wojna zmusiła do opuszczenia swoich domów.   Salon zamieniony był w sypialnię. Do obiadu siadało kilkanaście, a czasem dwadzieścia osób, w tym dwóch Ślązaków, policjantów. Do obowiązków naszej najmłodszej trójki (ja i dwie kuzynki) należało obieranie ziemniaków i nakrywanie do stołu. Starsi mieli inne zadania.

      Później np. akcja zaopatrzeniowa na hasło: „pod „31” na Sapiehy rzucili cukier – dają po kilogramie!”. Trzeba było biec z przygotowaną torebką. W kolejce już kilkadziesiąt osób – dla ilu wystarczy, nie wiadomo. Lub: „na Głębokiej przywieźli mąkę – lub mydło!”. To początek wojny, później życie układało się różnie, a dzieci wobec zachodzących wydarzeń szybko doroślały. Oczywiście, w zależności od aktualnej sytuacji, lokalnych warunków i otoczenia czy kolejnych wydarzeń. Były też choroby – ja w 1940 roku zaliczyłem odrę, szkarlatynę i koklusz (za to później miałem spokój).   Była też zabawa i np. gra w siatkówkę przez drut na podwórku, i nauka, na różne sposoby realizowana. A jeszcze później – poważniejsze obowiązki, praca i wnikanie w realia wojenne – okupacyjne.

      Sięgając pamięcią do czasów dzieciństwa, stwierdzam, że moje ówczesne pole widzenia było dość ograniczone. Na to nakłada się nieuchronnie moja współczesna już świadomość i niepamięć, więc nie wszystkie moje spostrzeżenia można uogólniać.    

W lipcu 1941 roku rodzina doznała okrutnego ciosu, pod kilku względami. Potem nastąpiła ekspatriacja z Kresów. Czy cała rodzina państwa opuściła Kresy? Czy i jak ekspatriacja wpłynęła na więzy rodzinne?

Ze Lwowa wyjechała cała rodzina, bliższa i dalsza, choć nie jednocześnie. Trafialiśmy do różnych miejscowości w całej Polsce: Kraków, Warszawa, Bytom, Wrocław, Wałbrzych, Poznań, Szczecin, Kołobrzeg, Gdańsk, a później także Paryż i Johannesburg… Niektórzy opuścili Lwów jeszcze w czasie okupacji niemieckiej, Rodzina się więc rozproszyła.

Ze Lwowa wyjechaliśmy z Matką do Krakowa w czerwcu 1946 r., przed­ostatnim transportem. Z wyjątkiem nielicznych znajomych, Lwów dla mnie opustoszał. Po maturze w Krakowie, studiach w Gliwicach i trzyletnim na­kazie pracy i notabene, świetnej praktyce w od nowa uruchamianej elektrow­ni w Jaworznie,   podjąłem pracę w Gliwicach. Dość często wyjeż­dżałem służbowo do elektrowni w całej Polsce, więc przy tej okazji mogłem odwie­dzać rozproszonych krewnych, jedną ciotkę nawet w Szczecinie. Siostra ojca – ciotka Jadwiga i stryj Andrzej z żoną osiedlili się na Śląsku, więc blisko.   Przez dłuższy czas telefon był rarytasem, a połączenia telefoniczne trzeba było zamawiać na poczcie z wyprzedzeniem. Na więzy między nami to jednak nie wpłynęło.

Z czterech braci, synów profesora Longchamps, został pan jeden. W jaki sposób przez lata okupacji i komunizmu przekazywano w rodzinie wiedzę o korzeniach i losach przodków?

     Rodzina nasza była dość liczna, a obecnie trochę się skurczyła. Z mojej generacji kuzynostwo już nie żyje. Ja byłem najmłodszy i w tej chwili jestem ostatni z przedwojennego pokolenia. Informacje na temat pochodzenia naszej rodziny w Polsce docierały do mnie stopniowo i przy różnych okazjach, jeszcze przed wojną i później, nawet do niedawna. Nie wydzielałbym więc specjalnie tych okresów. W domu we Lwowie, w jadalnym pokoju wisiały portery dziadków i pradziadków. Jest we Lwowie dzielnica Lonszanówka, dawna posiadłość rodziny, i na jej terenie las „Kajzerwald”, tak nazywany na pamiątkę pobytu austriackiego cesarza Franciszka II. Dziś jest tam skansen budownictwa ludowego. Związana z tym jest rzecz zabawna,   bo w ogłoszeniach prasowych w rodzaju: „o festynie” pisano, że na Kajzerwaldzie, a jak „powiesił się”, to na Lonszanówce.

      Pozostały dokumenty rodzinne, metryki, dyplomy, nominacje czy kore­spondencja, które przywieźliśmy ze Lwowa. W czasie pobytu we Francji w czasie wojny spisał swoje wspomnienia i informacje rodzinne kuzyn mego ojca stryj Bogusław Longchamps, w książce „Ochrzczony na szablach po­wstańczych”. Spisał też posiadane informacje mój starszy, nieżyjący już, kuzyn Stanisław.

       Kilka lat temu dr Adam Redzik. pisząc rozprawę doktorską na temat historii wydziału prawa UJK, jako prawnik i historyk, bardzo wnikliwie prześledził dzieje naszej rodziny. Można tu też wspomnieć, że na temat działalności naukowej mego ojca napisała pracę doktorską dr Joanna Górecka-Bienia, a w 2011 roku, w 70. rocznicę tragedii lwowskiej, w październiku   na wydziale prawa KUL odbyła się konferencja naukowa, z której materiały wydane zostały w formie książkowej.   W czerwcu tego roku w Dworku Wincentego Pola, który jest oddziałem Muzeum w Lublinie, została urządzona wystawa na temat historii, dokumentów i pamiątek naszej rodziny. Zostały na niej zgromadzone i pokazane prawie wszystkie pamiątki będące w naszym posiadaniu. Przy tej okazji zjechała się prawie cała rodzina. Organizatorka wystawy, pani mgr Grażyna Połuszejko, nie tylko bardzo intensywnie zaangażowała się w zbieranie, uporządkowanie i zinwentaryzowanie eksponatów, ale zebrała i zweryfikowała wiele informacji o rodzinie i opracowała katalog, w którym przedstawiła historię naszego rodu od przybycia pierwszych jego członków do Polski.  

Czy teraz wnuki towarzyszą panu np. podróżach na Kresy, w porządkowaniu dokumentów i fotografii?

     Przed dwoma laty, w maju nasza młodzież zainspirowała kilkodniowy wy­jazd do Lwowa, z moim udziałem w charakterze przewodnika. Wyjazd był bardzo udany, pogoda dopisała, dużo zwiedziliśmy ze szczególnym uwzględnieniem miejsc, pamiątek rodzinnych. Odwiedziliśmy nawet nasz dom przy ul. Karpińskiego, gdzie zostaliśmy bardzo sympatycznie przyjęci przez obecnych lokatorów, Rosjan. Jako pamiątkę z tej wycieczki wnuczęta zrobiły dla mnie piękny album ze zdjęciami oraz moimi relacjami i wspomnienia­mi,     nagrywanymi na gorąco w czasie zwiedzania.                

Obecnie często słyszy się, jak jedni rodacy zarzucają drugim: „Wy zawłaszczacie patriotyzm, za­właszczacie Polskę”. Czy to jest w ogóle logiczne stwierdzenie? Na czym polega – w pana przeko­naniu – patriotyzm?

     Myślę, że to jest efekt chorej mentalności, chorego myślenia. Patriotyzm to działanie dla dobra ojczyzny. Nikt nikomu tego zabronić nie może. Problem jest w tym, jak się to dobro rozumie. Mnie kojarzy się ono z kryteriami, które w skrócie można opisać jako: mądrość i szerokie horyzonty myślenia, uczciwość i odpowiedzialność. Sprawa, jak widać, nie jest więc łatwa. Była, jest i bę­dzie trudnym problemem, bo wymaga edukacji, zwłaszcza uczenia zdrowego myślenia, dawania i pokazywania konkretnych przykładów, itd.

       Na ogólny poziom naszego społeczeństwa miało wpływ wiele czynników: dawniej podział Polski i życie pod zaborami, różne emigracje, w czasie II wojny wyniszczenie w dużym stopniu inteligencji polskiej przez obu oku­pantów. Indoktrynacja i demoralizacja w czasie trwania PRL-u. Trzeba pa­miętać, że przed wojną żyliśmy w niepodległej Polsce zaledwie 20 lat. Było wtedy inaczej niż teraz, ale nie idealizujmy tych czasów. „Gdzie dwóch Po­laków, tam trzy partie” – to także cytat sprzed wojny.

      Choć nie wszystko jest tak, jak bym chciał, i dużo rzeczy mi się nie podo­ba, ale jestem szczęśliwy, że dożyłem tych czasów, bo wcześniej przez wiele lat miałem świadomość, że nie wiadomo, czy i jak może się zakończyć to nasze życie w socjalizmie.

Gdyby miał pan przekazać młodym ludziom radę dotyczącą uczciwego, owocnego życia, co by im pan doradził? Jaką myśl podsunął?

    To bardzo trudne pytanie. A doradców takich, co wszystko wiedzą najlepiej, jest dużo. W życiu było - podkreślam było, jest i będzie – dużo problemów i trudnych sytuacji. Najlepszy dowód to 10 przykazań plus przykazanie miłości, czyli „będziesz miłował Pana Boga swego… a bliźniego swego jak siebie samego”, plus Kazanie na górze, wraz z całą Ewangelią. Duża mądrość jest zawarta w przysłowiach, np.: „Modli się przed figurą, a trzyma diabła za skórą” lub: „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Wolałbym więc nie doradzać, a raczej życzyć. Życzę poczucia odpowiedzialności. Odpowiedzialności za siebie, za to co się robi, za to, co się mówi, ale też za kogoś, za czyjeś bezpieczeństwo, za czyjś spokój, za czyjeś szczęście.

    A drugie życzenie, to cierpliwości. Podobno trzeba ją sobie wyrobić, wy­pracować, a to nie takie łatwe, więc i w tym życzę sukcesu. A na koniec, specjalnie dla mło­dych czytelników, przytoczę fragment wiersza rosyjskiego poety, opublikowane­go w polskim dzienniku, na który natrafiłem jeszcze w 1945 roku we Lwowie i który mocno mi utkwił w pamięci:


Umiejcie cenić miłowanie,

z lat biegiem bardziej niech zachwyca.

Bo miłość nie jest to gruchanie,

ni spacer w srebrnych mgłach księżyca.

 

Przyjdzie i plucha. Śnieg zacina,

a przecież razem żyć wypada,

miłość pieśń piękną przypomina,

a piękną pieśń się trudno składa.

…...........................................................

S. Szczypaczow   „Brzózka”

Wywiad ukazał się w maju 2014 roku, w miesięczniku polonijnym „Nowy Czas” www.nowyczas.co.uk

Turniej Mikołajkowy

Nasi sympatycy wiedzą, że Fundację Bartla z krakowskim Zespołem Ogólnokształcących Szkół Sportowych nr 2 łączą szczególne więzi. Aktywnie współdziałamy i jesteśmy z tej współpracy dumni, bo to szkoła ukierunkowana na wpajanie wartości, w które i my wierzymy. ZSOS nr 2 była pierwszą "tysiąclatką" zbudowaną w Nowej Hucie (1961 rok) i od samego początku mocno promowała sport. Do dziś słynie z imprez masowych, festynów rekreacyjnych i turniejów sportowych, które łączą co najmniej dwa pokolenia: dzieci i ich rodziców, wspólnie spędzających czas w fantastycznej atmosferze: jedni grają - drudzy kibicują.

Zawsze jest głośno, żwawo i widowiskowo.
W miniony weekend odbył się tutaj XX jubileuszowy Turniej Mikołajkowy w piłce siatkowej, w którym nasza Fundacja uczestniczyła jako sponsor.
Chcemy Wam przybliżyć emocje, jakie panowały na parkiecie, dlatego zapraszamy do obejrzenia galerii zdjęć autorstwa Macieja Andreasika.

Liliowiec „Kazimierz Bartel”

Postać Kazimierza Bartla jest inspiracją nie tylko dla naukowców, ale też dla miłośników piękna i hodowców kwiatów...


     Ojciec Zygmunt Galoch z Opactwa Benedyktynów w Tyńcu (związany z naszą Fundacją) od lat interesuje się kwiatami. "Interesując się od paru lat liliowcami (Hemerocallis) mam okazję spotykać się z ich pasjonatami i hodowcami tak w kraju, jak i za granicą. Największa Polska Kolekcja Narodowa znajduje w Arboretum w Wojsławicach k. Niemczy – filii Ogrodu Botanicznego we Wrocławiu i liczy ponad 3 tys. odmian. (http://arboretumwojslawice.pl/kn_hemerocallis/).

     Zwykle w lipcu, gdy najintensywniej kwitną, można je podziwiać w całej krasie. Często bywam na spotkaniach hodowców i sesjach naukowych poświęconych liliowcom. Jakież było moje zdziwienie, gdy w ich kolekcji znalazłem wspomniany na początku liliowiec "Kazimierz Bartel". Nie jest jeszcze szczegółowo opisany, ale już zgłoszony w AHS (American Hemerocallis Society) i ma tam też zdjęcie.

     Autorem, a raczej autorami, odmiany "Kazimierz Bartel" są Jerzy Byczyński i Tadeusz Nowak. Jerzy Byczyński jest wieloletnim hodowcą liliowców. Tomasz Nowak również jest hodowcą i od wielu lat dyrektorem OB. we Wrocławiu. Do tego zespołu hodowców wypada dołączyć Hannę Grzeszczak-Nowak, żonę Tomasza, która z wielką pasją opiekuje się wojsławicką kolekcją.
www.ild-flowers.eu – strona szkółki Żukowskich w Ratowicach, gdzie prócz liliowców hoduje się irysy i dalie.

Liliowiec Kazimierz Bartel
wysokość: 60-65cm
kolor kwiatu, średnica: jasno-żółto-seledynowy, mocno "marszczony" (szeroka, gruba falbana), płatki głęboko zebrowane, gardziel zielonkawa. śr.ok 14-15cm
pora kwitnienia: początek VII

Spotkanie Kresowiaków na Mikołajskiej 2

25 listopada uczestniczyliśmy w niezwykłym autm spotkaniu, którego tematem była pamięć. Śródmiejski Ośrodek Kultury w Krakowie gościł wielu kresowian, którzy licznie przybyli na premierę książki Przemysława Włodka . Autor postanowił przybliżyć okolice lwowskich Wzgórz Wuleckich i dramatyczną historię związaną z tym miejscem. Na spotkanie pzybył specjalny gość z Warszawy, wybitny polski reżyser, urodzony we Lwowie, Janusz Majewski ("Zazdrość i medycyna", "Zaklęte rewiry", "Sprawa Gorgonowej", "Upiór w kuchni", "Królowa Bona", "C.K. Dezerterzy", "Siedlisko" i in.). Janusz Majewski zabrał zgromadzonych w podróż po swoim, zapamiętanym z dzieciństwa, Lwowie. Wraz z nim wędrowaliśmy po lwowskiej starówce, zaglądaliśmy w zakamarki miasta zwanego "małym Wiedniem", słuchaliśmy prywatnej, przesiąkniętej wzruszeniem historii. W trakcie spotkania gorąco została przyjęta także nasza Fundacja, której prezes, Jerzy Poźniak, wystąpił z krótką refleksją na temat działań, jakie podejmujemy. Jako że założycielką Fundacji jest córka Kazimierza Bartla, wybitnego polskiego polityka i matematyka, pani Cecylia, nie obyło się bez opowieści o wielokrotnym premierze II RP. Sporo informacji o Fundacji Bartla znalazło się w książce Przemysława Włodka. (http://www.lwow.com.pl/wlodek/pwlod.html)

Przybyli otrzymali też materiały, z których mogli się dowiedzieć, kim jesteśmy. Było to sentymentalne i konstruktywne spotkanie.
Poniżej dokument, w którym Janusz Majewski opowiada o swojej lwowskiej historii.
https://www.youtube.com/watch?v=y8ZO2ZlnbPk

Ku dobru wspólnemu - współpraca szkół z organizacjami pożytku publicznego

Fundacja ogranizatorem konferencji dotyczącej kooperacji organizacji pozarządowych z instytucjami państwa:

Ku dobru wspólnemu- współpraca szkół z organizacjami pozarządowymi”.

15 października w zabytkowej Sali Obrad Rady Miasta Krakowa odbyła się konferencja "Ku dobru wspólnemu - współpraca szkół z organizacjami pożytku publicznego". Fundacja Bartla była jej organizatorem.
Wśród zaproszonych gości znaleźli się m.in. radny Miasta Krakowa, pan Stanisław Rachwał, członkowie Stowarzyszenia Civitas 44, dyrektorzy i nauczyciele krakowskich szkół, a także pan profesor Andrzej Nowak z Instytutu Historii UJ, który wygłosił wykład dotyczący tradycji społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. Jako że zjawisko to, które było niegdyś fenomenem na skalę europejską, obecnie powoli przestaje funkcjonować - innymi słowy, Polacy wstydzą się polskości, nie chcą o nią walczyć i wybierają wariant emigracji - postanowiliśmy, poprzez Fundację im. prof. Kazimierza Bartla, promować nasze narodowe wartości w sposób, który trafi do młodych ludzi, bo to oni są przyszłością narodu.
To jeden z naszych celów statutowych.
Nie można oderwać się od spraw społecznych, gdyż w nich jesteśmy osadzeni i powinniśmy robić wszystko, by żyło się nam lepiej. Swoimi opowieściami o pracy na rzecz dobra wspólnego podzielili się Pani Dorota Petlic, Dyrektor Zespołu Szkół Ogólnokształcących Sportowych nr 2 w Krakowie, oraz Jerzy Poźniak, prezes Fundacji Bartla. Fundacja ściśle współpracuje z ZSOS nr 2 finansując pracownie komputerowe, opłacając zajęcia dodatkowe dla uczniów, realizując projekty sportowe, edukacyjne i artystyczne.
W spotkaniu wzięła także udział Fundacja Militarny Instytut Historyczny z Bielska-Białej, której założycielka, Patrycja Wojtak, opowiadała o swojej fascynacji historią.
Towarzyszyli jej członkowie grupy rekonstrukcyjnej. Dla tych młodych chłopców "żywa" historia jest niezwykłą pasją, której poświęcają każdą wolną chwilę. To nieprawda, że młodzi ludzie nie mają zainteresowań - wystarczy do nich dotrzeć w taki sposób, aby zapalić w nich iskrę. Reszta dzieje się sama. Święcie w to wierzymy i ze wszech sił staramy się, aby Fundacja Bartla pokazywała młodym wzorce do naśladowania; dzięki której będą umieli odnaleźć swoje miejsce w świecie. Jeśli myślicie podobnie - przyłączcie się do nas.

Gorąco zapraszamy... a wszystkim przybyłym na wczorajszą konferencję z całego serca dziękujemy.
Szczególne podziękowania należą się Pani Wioli Michałek, bez której nieocenionej pomocy nie dalibyśmy rady.

filmowa relacja z konferencji:

 

 

 

Dyplom dziękczynny dla Fundacji Bartla

Dyplom dziękczynny dla Fundacji Bartla, która ufundowała nagrody w Ogólnopolskim Konkursie Matematycznym dla Niesłyszących i Słabosłyszących Uczniów Szkół Gimnazjalnych, co miało miejsce w Olsztynie pod koniec maja br.

Młodzi zdolni, Marta Marczewska

Sukces nie przychodzi do ciebie, to ty zmierzasz w jego stronę (Marva Collins)

Jak wiecie, Fundacja Bartla jest pełna podziwu dla ludzi, którzy – obdarowani talentem – dzielą się nim z innymi i robią to w spektakularny sposób. Jednak to, co widzimy, to świat zewnętrzny. Często nie zdajemy sobie sprawy, ile trudu trzeba włożyć w efekt…
Na sukces składają się bowiem nie tylko zwycięstwa, medale, gratulacje – równie ważne jest mistrzostwo wewnętrzne, czyli ciągła, twórcza i doskonaląca praca nad sobą. Dziś chcemy przedstawić Wam sylwetkę Marty Marczewskiej, młodziutkiej pasjonatki gimnastyki artystycznej, która ma na swoim koncie wiele medalowych, okupionych ciężką pracą i dyscypliną, osiągnięć. Poznajcie więc Martę – dziecięcą twarz Fundacji im. Prof. Kazimierza Bartla.

Kilkakrotnie prezentowaliśmy Wam jej zdjęcia, bo zachwyca gibkością i urokiem osobistym - przyzna to każdy, kto miał z nią kontakt;)

Marta urodziła się w 2005 roku. Początkowo marzyła, aby zostać weterynarzem, bo uwielbia zwierzęta, w międzyczasie jednak zakochała się w gimnastyce artystycznej, której podporządkowuje swój czas od prawie 4 lat. Jej zawodowym celem jest start w Olimpiadzie. Marzenia jednak kosztują. Choć gimnastyka artystyczna to niezwykle widowiskowa dyscyplina, trzeba w nią włożyć serce i masę pracy. Nic nie przychodzi tu ot tak sobie.

Władysławowo, sierpień 2014r. Dla większości dzieci wakacje.

arta przebywa na obozie treningowym. Dzień zaczyna pobudką o 8 rano, następnie – dla rozgrzewki - wraz z grupą koleżanek z sekcji przebiega na stadionie kilkanaście kółek. Po śniadaniu zaczyna się trening na plaży; piasek utrudnia wykonanie niektórych ćwiczeń, trudno zrobić podskoki, ale o formę trzeba dbać. Codzienność Marty to skłony, wymachy, mostki, szpagaty, podskoki, przewroty, układy i zbiorówki.

Jej normalny, szkolny dzień to czas rozpięty między naukę a trening. Do domu wraca ok. godz. 19-21. W soboty też ćwiczy. Przy takiej dyscyplinie nie dziwi fakt, iż dom Marty wypełniają medale i puchary, na które zaczyna już brakować miejsca…

Na pytanie, który puchar ceni sobie najbardziej, Marta – po chwili zastanowienia - odpowiada, że ten, który niedawno przywiozła z Wieliczki (II Międzynarodowy Turniej w Gimnastyce Artystycznej Wieliczka Cup). W konkursie brało udział ponad 120 zawodniczek z Polski i ze świata.

Marta nie była zadowolona ze swojego występu, ale okazało się, że zajęła 3 miejsce. Takie sukcesy cieszą. Trzecie miejsce było również udziałem Martusi w Otwartych Mistrzostwach Krakowa w gimnastyce artystycznej (22.02.2014r.). Na czwartej pozycji (wielobój) zakończyła z kolei swój występ w prestiżowym XVI Międzynarodowym Turnieju Gwiazdkowym w Gimnastyce Artystycznej w Bielsku-Białej. W tym samym turnieju zdobyła srebro w układzie tanecznym. Można by wymieniać te sukcesy…

Na co dzień Marta uczęszcza do Uczniowskiego Klubu Sportowego – Stowarzyszenie Gimnastyki Artystycznej i Sportowej OLIMPIA Kraków. Jego celem jest umożliwianie utalentowanym dziewczętom udziału w zawodach. Dodatkowo, OLIMPIA dba o swoich podopiecznych organizując im aktywne formy wypoczynku i wychowując ich w sportowym duchu.

Trenerką dziewczynki jest Pani Anna Różańska – sędzia związkowy Polskiego Związku Gimnastycznego. Pani Ania bardzo ciepło wypowiada się o swojej wychowanicy: Martusia Marczewska jest pracowitą i sumienną zawodniczką. Zawsze uśmiechnięta, pełna energii, co udziela się innym dziewczynkom. Jest bardzo lubianą zawodniczką zarówno przez rówieśniczki jak i starsze koleżanki, które traktują ją jak "klubową maskotkę". Przed startem Marta bardzo się denerwuje, ale jak już wyjdzie na matę, nie można od niej wzroku oderwać - przyciąga uwagę swą sylwetką i osobowością. Widać, że to co robi sprawia jej przyjemność; pomimo wielkiego stresu – błyszczy uśmiechem. Czasem wydaje mi się, że przed startem Marta jest jak "uwięziony ptak", sprawia wrażenie smutnej i zdenerwowanej, ale jak wychodzi na planszę, rozwija skrzydła i jest w swoim żywiole.

Obecnie Marta przygotowuje się do Międzywojewódzkich Mistrzostw Młodzików, które są eliminacjami do Małej Olimpiady oraz do Mistrzostw Polski w układach zbiorowych - czeka ją bardzo pracowity okres. Gimnastyka artystyczna nie jest bardzo popularnym sportem w Polsce, więc nie każdy zdaje sobie sprawę, że te dzieciaki spędzają czasem i po 3-5 godzin dziennie na sali , przez co muszą zrezygnować z innych dziecięcych przyjemności. Ale warto! Wzorem do naśladowania jest dla Marty inna wychowanka SGAiS OLIMPII – Zuzanna Pudlik.

Gimnastyka artystyczna obejmuje również układy taneczne. Marta przyznaje, że najlepiej czuje rytmy latynoamerykańskie, z sambą na czele. To właśnie samba pozwoliła jej otworzyć się przed laty i połknąć bakcyla, bez którego nie wyobraża sobie życia. Co najważniejsze – Marta gimnastykę kocha. Pośród wielu tematów rozmawiałyśmy o sytuacji, kiedy rodzice zmuszają dzieci do trenowania wbrew ich woli, w myśl, że dziecko za wszelką cenę musi być perfekcyjne. Jest to poniekąd sztuczna sytuacja, która prędzej czy później się zemści. Marta z przekonaniem twierdzi, że trening, aby był skuteczny, musi przynosić radość. Niechęć odbiera bowiem siłę woli i walki.

Rodzina w każdej sytuacji dzielnie wspiera Martę i trzyma za nią kciuki na zawodach. To bardzo ważne, by zawodniczka czuła wsparcie a nie presję. Pytana o prywatne plany na przyszłość Marta odpowiada jak rasowa kobieta: z miejsca mówi o rodzinie: chce mieć dwoje dzieci (córkę i syna) oraz „mądrego, kochającego i bogatego męża”. Życzymy zatem spełnienia marzeń: zawodowych i prywatnych:)!

Pasjonatom gimnastyki artystycznej polecamy stronę OLIMPII Kraków: www.olimpia.krakow.pl

Małopolski piknik lotniczy

W dniach 28-29 VI Kraków dostał skrzydeł wzbijając się na wyżyny sztuki akrobatycznej w wydaniu pilotów.

Wszystko za sprawą X Małopolskiego Pikniku Lotniczego, który przyciągnął miłośników tej imprezy z całej Polski. Oprócz możliwości obejrzenia ponad stu statków powietrznych, publiczność mogła także zasmakować w kulinarnych atrakcjach, zobaczyć historyczne inscenizacje z udziałem grup rekonstrukcyjnych oraz przyjrzeć się z bliska militarnym pojazdom jak BMW R71 czy GAZ 69 wersja rsM1.

W Pikniku nie mogło zabraknąć Fundacji Bartla, która darzy historię wielką sympatią i stara się promować pozytywne wzorce. A takich w wydarzeniu nie brakowało. Specjalne podziękowania składamy Fundacji Militarny Instytut Historyczny, na zaproszenie której przybyliśmy na teren Muzeum Lotnictwa Polskiego. Pani Prezes MIH, Patrycja Wojtak, brała w imprezie czynny udział. Tymczasem możemy zdradzić, iż już niedługo będziemy mogli Wam przedstawić wspólne projekty obu Fundacji. Fundacja Militarny Instytut Historyczny stawia sobie za cel działalność edukacyjną w oparciu o promowanie wiedzy historycznej i wojskowej; zachęca również do aktywnej postawy zachwalając zdrowy, sportowy tryb życia.

Ponadto, chroni zabytki techniki militarnej oraz rozpowszechnia pozytywny wizerunek - mającego bogatą tradycję - wojska polskiego. Ta podobna ścieżka działania pozwoliła nam wypracować wspólny mianownik, który - mamy nadzieję - będzie trampoliną do sukcesu rozumianego jako wzrost świadomości Polaków w dziedzinie edukacji i historii. Bądźmy dumni z tego, kim jesteśmy?!:)

Więcej o Fundacji prowadzonej przez fantastyczną, niezwykle dynamiczną panią Patrycję na stronie: http://www.fundacjamih.pl/

Tymczasem zapraszamy Was do obejrzenia zdjęć z X Małopolskiego Pikniku Lotniczego. Fotomateriał na FB Fundacji – 1 lipca.

Ogólnopolski Konkurs Matematyczny dla Niesłyszących i Słabo Słyszących Uczniów Szkół Gimnazjalnych

W dniach 23-25 maja w Olsztynie odbył się XXXVII Ogólnopolski Konkurs Matematyczny dla Niesłyszących i Słabo Słyszących Uczniów Szkół Gimnazjalnych.

Fundacja Bartla, na zaproszenie Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niesłyszących, ochoczo wzięła udział w wydarzeniu jako jego sponsor, bowiem - jak wiecie - doceniamy rangę matematyki nie tylko w szkole, ale i w codziennym życiu:) Wydarzenie honorowym patronatem objął Prezydent Olsztyna.  W konkursie udział wzięło 11 drużyn z całej Polski, w tym z warszawskiego Instytutu Głuchoniemych - jego reprezentanci zajęli pierwsze miejsce w klasyfikacji zespołowej.  Uczestnicy mieli 120 minut na rozwiązanie zestawu zadań.  W kategorii indywidualnej niepokonani okazali się: Grzegorz Ziętala (Łódź), Laura Kwiatkowska (Warszawa) i Oskar Wiśniewski (Olsztyn). Część artystyczną uświetnił występ znanego i lubianego zespołu "Czerwony Tulipan".

http://oswnies.olsztyn.pl/

PIT 2013

kliknij na obrazek aby pobrać program na dysk

 

Miedzynarodowy Konkurs Graficzny - Fundacja głownym sponsorem

 

Do 15 kwietnia zapraszaliśmy kreatywną młodzież do wzięcia udziału w Międzynarodowym Konkursie Graficznym pt. „Zostań wolontariuszem”, którego finał odbył się w dniach 24 – 25 kwietnia br. w Krakowie.

Konkurs kierowany był do uczniów szkół ponadgimnazjalnych i polegał na konfrontacji twórczości młodych ludzi. Za główny cel stawia sobie upowszechnianie i popularyzację artystycznej fotografii cyfrowej, grafiki reklamowej oraz rozwijanie kreatywności w przygotowaniu projektu. Dodatkowym celem konkursu jest uwrażliwienie młodych ludzi na potrzeby innych poprzez czynny udział w akcjach charytatywnych i działalności wolontariackiej.

Wyniki

I miejsce - Izabela Leśniak

II miejsce - Katerina Vilgard

III miejsce - Valeria Kosyakov

 

 Zapraszamy do objerzenia zdjęć z rozdania nagród:

 

 

Klub Dyskusyjny „Diverbium”

Pod auspicjami Fundacji w Zespole Szkół Ogólnokształcących Sportowych nr 2 w Krakowie rozpoczął swą działalność Klub Dyskusyjny „Diverbium”. Klub powstał z inicjatywy młodzieży, m.in.: Piotra Kubackiego, Tomasza Matlęgi, Krzysztofa Szczurka i Przemka Kameczury jako realizacja pomysłu współpracującego od lat z Fundacją, znanego fotografika, Pawła Zechentera.

Spotkania Klubu będą miały na celu wskrzeszenie w młodych osobach zainteresowań związanych z tradycją dysput prowadzonych z uznanymi w danej dziedzinie autorytetami. Dysputy takie staną się więc okazją nie tylko do ciekawych i inspirujących spotkań, ale także posłużą pogłębieniu wiedzy, a tym samym dadzą okazję do  bardziej wnikliwego zapoznawania się tekstami kultury w duchu poszanowania wartości i tradycji.

W dniu 13 marca 2014 roku po raz pierwszy młodzi członkowie Klubu mogli spotkać się w przyjaznej atmosferze sal  ZSOS nr 2. Uroczystego otwarcia działalności Klubu dokonali wicedyrektor Szkoły, pani Teresa Szczygieł oraz prezes Fundacji, pan Jerzy Poźniak. Na pierwszej dyspucie Klub gościł panią Karolinę Nowacką, która prowadzi dyskusyjny klub filmowy „Kropka” w pobliskim kinie studyjnym, Sfinks. Przedmiotem wykładu, a potem dyskusji był film Agnieszki Holland „W ciemności”. Przedstawienie sylwetki reżyserki, jej drogi twórczej i dokonań artystycznych spotkało się z dużym zainteresowaniem zgromadzonej młodzieży, mimo że wcześniej prawie wszyscy, przygotowując się do spotkania, szukali informacji o A. Holland. Najciekawsze okazały się informacje dotyczące warunków realizacji filmu, sposobu kręcenia zdjęć,  także ciekawostki z planu filmowego. Dyskusja z kolei dotyczyła koncepcji postaci, głównie Sochy, ale też filmowych kreacji ukrywających się w kanałach Żydów.

Dyskusję prowadził Piotr Kubacki, uczeń trzeciej klasy gimnazjum nr 46.

Sądzić należy, że takie inicjatywy pozwolą na ocalenie najbardziej istotnych dla funkcjonowania narodu postaw bezinteresownego pogłębiania wiedzy oraz wszechstronnego, a nie spragmatyzowanego, rozwoju osobowości,  czemu Fundacja patronuje od lat.

Fundacja objęła Noc Matematyki honorowym patronatem

Zapraszamy na organizowany w nocy  14/15 marca w Zespole Szkół Ogólnokształcących Mistrzostwa Sportowego w Krakowie (ul. Grochowska 20) projekt międzyszkolny oparty na grach logicznych i strategicznych „Noc Matematyki”.  Program tej imprezy jest bardzo obszerny i  zakłada popularyzację matematyki aż na trzech poziomach edukacyjnych: szkoły podstawowe, gimnazjum, liceum. Społeczność uczniowska postanowiła w ten sposób oddać należny hołd „Królowej Nauk” w „Międzynarodowym Dniu Liczby” obchodzonym  14 marca. Wszyscy zainteresowani udziałem osoby, grupy zorganizowane proszone są o kontakt: slawek.nosek@interia.pl

Czeka moc atrakcji! Liczba miejsc jest ograniczona!
Zapraszamy do odwiedzenia oficjalnej strony „Nocy matematyki”: https://www.facebook.com/pages/Noc-Matematyki/404742669604256
oraz na relacje zdjęciową.

KONKURS O BEZPIECZEŃSTWIE

W dniu 29 stycznia 2014 w świetlicy szkolnej ZSOS nr 2 w Krakowie, został zorganizowany i przeprowadzony konkurs dla dzieci z klas IIag, IIIag i IIIbg Szkoły Podstawowej, z zakresu bezpieczeństwa i zdrowia.

Inicjatorem konkursu była szkoła, która we współpracy z Fundacją im.Prof. Kazimierza Bartla, zaprosiła na spotkanie przedstawicieli krakowskiej Policji z VIII Komisariatu. Policjanci w dwóch pogadankach wyjaśnili uczniom najważniejsze zasady bezpieczeństwa w życiu codziennym, ze szczególnym uwzględnieniem zagrożeń, jakie niesie ze sobą komputer, internet, telefon komórkowy.

„Maluchy” obejrzały kreskówki „Owce w sieci”, które odwołują się do klasycznej opowieści o walce dobra ze złem. Policjanci po zakończeniu każdej bajki w ciekawy sposób prowadzili rozmowę, pokazując dzieciom jak unikać zagrożeń i gdzie ewentualnie szukać pomocy. Podsumowaniem spotkania był test sprawdzający wiedzę dzieci z zakresu znajomości zasad bezpieczeństwa. Najlepsi otrzymali nagrody, a wszyscy słodycze. Sponsorem nagród była Fundacja . Uczniowie klas młodszych wraz z wychowawcami dziękują za dobrą zabawę i cenną lekcję szczególnie, że odbyła się ona tuż przed feriami.